Natomiast wyborca nieujęty w spisie wyborców u konsula, chcący zapisać się do głosowania osobistego w obwodzie głosowania, w którym będzie to możliwe, zgodnie z rozporządzeniem Ministra Spraw Zagranicznych z dnia 8 czerwca 2020 r. w sprawie utworzenia obwodów głosowania, powinien zgłosić się do spisu do 9 lipca 2020 r. do godz
Marek Sosnowski, rzecznik prasowy prezydenta miasta, okłamał słupskich dziennikarzy podając im nieprawdziwe informacje dotyczące jego wstąpienia do Sojuszu Lewicy Sosnowski, rzecznik prasowy prezydenta miasta, okłamał słupskich dziennikarzy podając im nieprawdziwe informacje dotyczące jego wstąpienia do Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Już w ubiegły piątek poinformował opinię publiczną, za pośrednictwem Radia Koszalin, o swojej decyzji. - Przez całe życie nie byłem członkiem żadnej partii, ale teraz, kiedy SLD jest atakowane, sytuacja się zmieniła - powiedział Sosnowski w eterze. - Wstąpiłem do SLD, bo porządny człowiek powinien to zrobić. W rozmowie z dziennikarzem Radia Koszalin Sosnowski był przekonujący do tego stopnia, że podał nawet numer swojego koła SLD. ?Dziennikowi" powiedział zaś, że wstąpił do partii, ponieważ ?za dużo tam swołoczy, a za mało porządnych ludzi?. Co ciekawe, o decyzji swjego rzecznika nie wiedział nawet jego przełożony, prezydent Maciej Kobyliński, który na poniedziałkowych łamach naszej gazety wyraził zdziwienie postawą we wtorek Sosnowski stwierdził, że nie wstępował do partii (sugerując, że zakpił sobie z dzienniarzy, którzy ?nawet tego nie sprawdzili?). - Sprawa wyglądała w ten sposób, że ja słyszałem różne plotki na swój temat, a to, że jestem zwolniony z pracy oraz to, że zapisałem się do SLD - tłumaczył rzecznik. - To był żart. Może trochę przesadziłem. Był to - powiedzmy - nieudany redakcjiKiedy pierwszy raz spotkałem pana Marka Sosnowskiego, a było to w jego ratuszowym biurze, nie mogłem pozbyć się myśli, że wstąpiłem w jakieś teatralne dekoracje. I pomyślałem, że bardzo by mu było do twarzy w napoleońskim pierogu na głowie. Nie wiem dlaczego - to chyba intuicja - ale skojarzyłem ten pieróg z Gogolem i dowcipami z rodzaju tych, w których ich bohaterowie mawiają: ?Niech pan im nie wierzy, to ja jestem Napoleonem?.Ale - pomny nauk, że pierwsze wrażenie może mylić - przez czas jakiś bardzo starałem się pana Marka Sosnowskiego traktować poważnie. Nawet wtedy, gdy codziennie zasypywał gazetę ?sprostowaniami?, które przypominały - delikatnie mówiąc... swobodny strumień świadomości. Potem pan Sosnowski zaczął - zamiast do gazet - pisać je sam do siebie (na stronie internetowej ratusza) łamiąc wszystkie zasady, z prawem prasowym włącznie. Pomyślałem wtedy, że coś tu naprawdę nie już wiem, że intuicja mnie nie myliła. Rzecznik, który publicznie opowiada androny, a potem mówi, że to był żart, to niedorzecznik. Rzecznik, który usiłuje kpić z opinii publicznej i dziennikarzy, to piąta kolumna polityki informacyjnej swojego szefa. Zaś człowiek, który mętnie tłumaczy, że to, co ogłaszał w eterze, miało związek z plotkami na jego temat - to po prostu niebezpieczny prezydencie (tu zwracam się do pana Macieja Kobylińskiego), ja rozumiem, że każdy dwór ma swoich komediantów. Niektórzy z nich mają jednak to do siebie, że grając halabardników, myślą, że są Królami Learami. Moim zdaniem pański aktor już się zmęczył rolą, bo gra żałośnie. A to przecież pan reżyseruje. I to pan zbierze się ta sztuka znudziła. Bisów nie Piotr KobalczykPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera
W sobotę odbędą się konwencje SLD i Wiosny, które mają doprowadzić do zjednoczenia tych partii w jeden projekt. Podczas konferencji prasowej po spotkaniach ma zostać zaprezentowana nowa nazwa, a sam kongres zjednoczeniowy odbędzie się w pierwszej połowie 2020 r. Na 29 października zaplanowane jest posiedzenie Rady Krajowej SLD, która zdecyduje o przyszłości partii. Być może zwołana zostanie konwencja lub kongres nadzwyczajny partii, które przyspieszyłyby wybór nowego szefa Sojuszu. Póki co największe szanse na objęcie schedy po Grzegorzu Napieralskim ma Ryszard Kalisz. W SLD pojawiają się też koncepcje przeprowadzenia prawyborów i zwołania kongresu lewicy polskiej, który dałby początek zupełnie nowej formacji lewicowej w Polsce. Dla Sojuszu sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że musi walczyć o pozycję po tej stronie sceny politycznej z Ruchem Palikota. Zmiany w SLD są konieczne po klęsce wyborczej, w której partia otrzymała 8,24 proc. głosów (Ruch Palikota 10,1 proc.). To najgorszy wynik lewicy od 1989 r. Napieralski w powyborczy poniedziałek zapowiedział przyspieszenie zwołania kongresu partii; sam nie chce ubiegać się o ponowny wybór. Kongres, który zgodnie ze statutem powinien odbyć się w czerwcu 2012 r., teraz miałby zostać zwołany najpóźniej na styczeń. W Sojuszu pojawiają się jednak głosy rozczarowania, że Napieralski nie złożył jeszcze rezygnacji z pełnionej funkcji. W ubiegłym tygodniu w specjalnej uchwale wezwała go do tego Rada Warszawska Sojuszu. Bliski współpracownik Napieralskiego, rzecznik partii Tomasz Kalita, zapewnił w poniedziałek PAP, że kongres odbędzie najszybciej, jak to będzie możliwe. - Kongres będzie okazją do pogłębionej dyskusji, refleksji i może da silny mandat nowemu kierownictwu partii - podkreślił Kalita. Część działaczy z Mazowsza chce z kolei, by Rada Krajowa zwołała nadzwyczajny kongres partii, który wybrałby jedynie nowego przewodniczącego i sekretarza generalnego. Gdyby kongres obradował w normalnym trybie, cała procedura wyłonienia władz trwałaby wiele tygodni, ponieważ zgodnie ze statutem Sojuszu obejmuje ona też wybór władz w kołach, strukturach powiatowych i wojewódzkich. - Powinniśmy działać szybko, tak by nowy przewodniczący i sekretarz generalny przystąpili do odbudowy partii - powiedział PAP mazowiecki polityk SLD. W SLD pojawił się też pomysł, by Rada Krajowa zwołała konwencję, podczas której albo Napieralski sam złożyłby rezygnację, albo głosowane byłoby wotum zaufania dla członków władz krajowych Sojuszu. - Wtedy wyłonimy przewodniczącego, wiceprzewodniczącego i sekretarza. Te trzy osoby przedstawią program naprawczy - jakie cele polityczne sobie stawiamy - i normalnym trybem zjazdowym kampanii sprawozdawczo-wyborczej w 2012 roku będą dokonywane zjazdy wyborcze. Jeśli przewodniczący sprawdzi się w tym trudnym okresie, w sposób naturalny będzie pretendował do funkcji szefa na cztery następne lata - mówi PAP lider opolskiego SLD Tomasz Garbowski. Z obydwiema koncepcjami nie zgadza się wiceszefowa partii Katarzyna Piekarska. - Co nagle, to po diable. Ja uważam, że powinniśmy sobie bardzo dokładnie przemyśleć przyczynę porażki, bo nie jest to tylko prosty problem wizerunkowy. Myślę, że trzeba również przeanalizować kwestię związaną z pojawieniem się bardzo poważnej konkurencji po lewej stronie sceny politycznej w postaci Ruchu Palikota - podkreśliła Piekarska. Jej zdaniem, jeśli zmiany w SLD mają być poważne, powinny objąć również zmiany władz niższych szczebli. - W takiej formule, jak obecnie, partia nie może dalej funkcjonować - zaznaczyła wiceszefowa Sojuszu. Piekarska jest również zdania, że należy rozpocząć przygotowania do kongresu lewicy polskiej. - Jest to koncepcja, która kiedyś wyszła ze środowisk związanych z Aleksandrem Kwaśniewskim, Danuty Waniek, ale ja ją popieram. Chodzi o to, by spróbować zjednoczyć środowiska, które funkcjonują na scenie politycznej, ale zjednoczyć je przede wszystkim wokół idei i programu - wyjaśniła. W zeszłym tygodniu należący do Sojuszu szef Stowarzyszenia Ordynacka Włodzimierz Czarzasty zaproponował, by w SLD odbyły się prawybory, które wybiorą nowego szefa partii. Pomysł ten poparł w poniedziałek na swym blogu europoseł, b. szef SLD Wojciech Olejniczak. Według niego, głosowanie takie powinno być "otwarte nie tylko dla członków Sojuszu, ale również dla wszystkich sympatyków SLD czy szerzej - dla wszystkich sympatyków lewicy w Polsce". - Taki model z powodzeniem zadziałał we Francji - o tym, kto będzie kandydatem Partii Socjalistycznej w wyborach prezydenckich, zdecydowało 1,5 miliona Francuzów. Każdy, komu bliskie jest lewicowe widzenie świata, mógł podpisać deklarację stwierdzającą ten stan rzeczy i zagłosować w prawyborach - napisał Olejniczak. Koncepcję prawyborów poparła też w rozmowie z PAP typowana na wicemarszałka Sejmu Krystyna Łybacka. -To, co było mankamentem ostatnich lat, to rozdźwięk pomiędzy centralą a oczekiwaniami zwykłych członków partii. Powinniśmy każdego zapytać, kogo sobie wyobraża jako szefa i wyłonić go w wyniku prawyborów - uważa. "Całkowitą bzdurą" pomysł prawyborów nazwał natomiast szef podlaskiego SLD Krzysztof Zaręba, który dobrze ocenia pracę Napieralskiego jako lidera. W jego opinii, Napieralski "bardzo wiele" zrobił dla SLD. - Jeżeli koledzy w organizacjach wojewódzkich, powiatowych, gminnych uważali, że jego wynik z wyborów prezydenckich jest w stanie przenieść się na wybory parlamentarne, to oni ponieśli klęskę ze względu na swoje niedoszacowanie pewnych rzeczy - uważa Zaręba. W związku z klęską wyborczą, zmiany w Sojuszu czekają nie tylko kierownictwo centralne partii, ale również władze regionalne SLD. Rezygnację z funkcji szefa Rady Dolnośląskiej SLD zapowiedział w sobotę Janusz Krasoń (na wrocławską listę Sojuszu głosowało 5,39 proc., co nie dało partii ani jednego mandatu; nie dostał się również sam Krasoń). W podobnej sytuacji znalazł się wieloletni poseł Marek Wikiński, który nie zdobył mandatu w Radomiu i złożył rezygnację z funkcji wiceszefa mazowieckiego SLD. Piekarska, która szefuje tej strukturze nie zamierza jednak podawać się do dymisji. Podobnie jak Piekarska myśli wielu innych szefów rad wojewódzkich, Dariusz Joński (Łódź). Jak mówił PAP, podobnie jak cztery lata temu, tak i w tych wyborach do Sejmu dostało się trzech polityków SLD (przed 4 laty koalicja LiD miała 4 posłów z woj. łódzkiego). Zwrócił uwagę, że to jeden z nielicznych regionów, gdzie Sojusz nie zanotował straty. Przypomniał, że w ciągu najbliższych trzech miesięcy dojdzie w Sojuszu do serii konwencji wyborczych od szczebla miejskiego przez wojewódzki po szczebel krajowy. Dlatego - jak dodał - nie ma potrzeby podejmować decyzji, które mogłyby spowodować, że nie będzie miał kto kierować partią. - A o tym, kto będzie na jej czele, także regionalnych struktur, zadecydują ich członkowie - powiedział Joński. Również Krzysztof Zaręba z Podlasia nie ma zamiaru podawać się do dymisji. Jak przyznał, czuje się odpowiedzialny za wynik partii w regionie, ale uważa, iż w Podlaskiem nie był on taki zły, biorąc pod uwagę ogólnokrajowy wynik Sojuszu (SLD ma w Podlaskiem jeden mandat poselski, w poprzedniej kadencji miał dwa). - Jest pewien niedosyt, ale to nie znaczy, że mam się z tego powodu krzyżować - powiedział Zaręba. Przypomniał, że przed wyborami rozważał odejście z funkcji, ale teraz nie wie, co zrobi. Dodał, że to zależy od decyzji struktur partii i oceny kampanii i wyniku. - Jestem daleki od jednej rzeczy, żeby zachowywać się jak szczur i jeśli jest źle, uciekamy z tonącego okrętu. Nie, tak nie zrobię - dodał Zaręba. "Żadnego powodu do rezygnacji" z kierowania partią nie widzi lider pomorskiego Sojuszu Jacek Kowalik, który starał się o reelekcję z trzeciego miejsca w okręgu gdyńsko-słupskim za Dorotą Gardias i Leszkiem Millerem. Jego zdaniem, poparcie poniżej oczekiwań osiągnął w ostatnich wyborach b. premier. - Ubolewam, że wynik Leszka Millera jest tak wymęczony. Zakładaliśmy, że jako lokomotywa wyborcza przysporzy nam 2-3 mandatów w Sejmie - ocenił Kowalik. Rezygnować nie chce też lider opolskiego SLD, który przyznaje, że partia jest w trudnej sytuacji, ale - jak mówi - taki moment powinien być dla polityka mobilizujący. - Nie jest sztuką rządzić organizacją wojewódzką z poparciem 20-30 proc., sztuką jest rządzenie przy 8 proc. poparcia - podkreślił Garbowski. Garbowski nie wyklucza, że gdyby w opolskim SLD pojawił się ktoś, kto "poświęci więcej czasu SLD", jest gotów poprzeć taką osobę. - Na dziś nie widzę takiego rozwiązania związanego z moją dymisją. To spowodowałoby jeszcze większe osłabienie i większe kłopoty, niż mamy dzisiaj - ocenił szef opolskiego SLD. Na swoich funkcjach pozostaną też póki co szef SLD na Pomorzu Zachodnim Dariusz Wieczorek oraz lider szczecińskiego SLD Dawid Krystek. Rzecznik Sojuszu zachodniopomorskiego Albin Majkowski mówi jednak, że nie wiadomo, czy będą ubiegać się o nie ponownie. Rezygnacji nie składa szef SLD na Podkarpaciu Tomasz Kamiński. Jak mówił PAP, czeka na kalendarz wyborczy kongresu. - Myślę, że będę się ponownie ubiegał o przewodniczenie strukturom SLD na Podkarpaciu - zapowiedział Kamiński. Winnym porażki wyborczej Sojuszu nie czuje się także lider partii w Wielkopolsce Leszek Aleksandrzak. - Wynik SLD nie jest szokujący, jest to porażka. Natomiast czy powinienem się podawać do dymisji przy osiągniętym w Wielkopolsce blisko trzynastoprocentowym wyniku? Powiem szczerze, że nie bardzo czuję się przegrany. Moim zdaniem, dymisjonowanie dziś wszystkich i rozwalenie struktur to pewnego rodzaju ucieczka od odpowiedzialności - powiedział PAP Aleksandrzak. Szef Świętokrzyskiego SLD poseł Sławomir Kopyciński zapowiedział w rozmowie z PAP, że ze wszystkimi decyzjami wstrzyma się do posiedzenia Rady Krajowej Sojuszu. W najbliższą środę zbiera się zarząd wojewódzki warmińsko-mazurskiego SLD. Lider regionalnego Sojuszu Władysław Mańkut (pierwsze miejsca na liście w Elblągu, nie zdobył mandatu) powiedział PAP, że dobrowolna rezygnacja z kierowania partią to dla niego "akt dezercji". - Ja dezerterować nie zamierzam, a jak koledzy zdecydują, że trzeba się przegrupować, to nadal chcę wiedzą i zaangażowaniem służyć SLD - powiedział Mańkut. Osoba zbliżona do kierownictwa regionalnego partii powiedziała jednak PAP, że "ofiara Mańkuta niewiele da". - W regionalnym Sojuszu od dawna decyzje podejmował i podejmuje poseł Tadeusz Iwiński i do tego tak się ustawiał, że nie brał za to, co się działo, odpowiedzialności. To on jest odpowiedzialny za zamieszkanie z przydziałem miejsc na olsztyńskiej liście do Sejmu - powiedział informator PAP. W Olsztynie Iwiński był jedynką, ale drugą pozycję nieoczekiwanie otrzymał dyrektor teatru Janusz Kijowski (nie dostał nawet 1 tys. głosów, pokonały go osoby na dalszych miejscach). Rozmówca PAP podkreślił jednak, że Mańkut odpowiada za "zamieszanie z posłem Witoldem Gintowtem-Dziewałtowskim", który nie dostał jedynki do Sejmu, odszedł z partii i z poparciem PO zdobył mandat do Senatu. Także szef SLD na Lubelszczyźnie Jacek Czerniak nie zamierza rezygnować ze stanowiska; jak powiedział, "nie było takich propozycji na zarządzie". Jego zdaniem wynik wyborczy SLD na Lubelszczyźnie co prawda "nie jest zadowalający", ale jednak Sojusz zdobył tu dwa mandaty, tyle samo, co LiD w poprzednich wyborach. "Przy czym jeden z mandatów w 2007 r. uzyskała Izabella Sierakowska z SdPl" - przypomniał. Czerniak poinformował, że lubelski zarząd wojewódzki SLD przyjął uchwałę postulującą szybkie zwołanie konwencji krajowej Sojuszu, która przeprowadziłaby ocenę programu i wybrała nowe władze. - Jesteśmy za zwołaniem konwencji, a nie kongresu, ponieważ konwencję można szybciej przeprowadzić - powiedział. Czerniak popiera też pomysł przeprowadzenia w partii prawyborów na przewodniczącego Sojuszu. - Kandydatów powinny wskazać ciała statutowe, a także należy stworzyć możliwość samodzielnego zgłaszania się. Głosowanie należy przeprowadzić w kołach, by każdy członek partii mógł w nim wziąć udział - zaznaczył. Uważa ponadto, że najważniejszym zadaniem Sojuszu jest obecnie sformułowanie nowego programu partii, gdyż to sprawy programowe zdecydowały o wyniku wyborów. - Nie przebiliśmy się z naszą ofertą programową do wyborców. Musimy na nowo określić, jakie grupy społeczne chcemy reprezentować, jakie postulaty wysuwać - powiedział Czerniak. Na najbliższy czwartek zaplanowane jest w Warszawie spotkanie sekretarzy wojewódzkich struktur Sojuszu, na którym omówiona ma zostać obecna sytuacja w partii, w tym również kwestia wyboru nowych władz ugrupowania. Mamy do czynienia z — jak z każdym populizmem — z partiami, które zarządzają strachem, wzbudzają rozmaite paniki moralne dzięki którym do władzy dochodzą. Trzeba się zastanowić, czy język, którym mówimy o PiS, nie skupia naszej niechęci na elektoracie zamiast na politykach, którzy manipulują emocjami swoich wyborców. W czwartek SLD wystąpi do wszystkich partii parlamentarnych z propozycją debaty przed wyborami samorządowymi. Sojusz chce, by w debacie - z każdego ugrupowania - wzięło udział po czterech kandydatów startujących w wyborach 21 listopada. Wiceszef klubu SLD Marek Wikiński zwrócił się na czwartkowej konferencji prasowej w Sejmie z apelem do przedstawicieli wszystkich partii parlamentarnych, które wystawiają swoich kandydatów w wyborach samorządowych 21 listopada o udział w tej debacie. - Stańcie do debaty - apelował polityk Sojuszu, jednocześnie kandydat na prezydenta Radomia. - Byłaby to swoistego rodzaju familiada partyjna, gdzie w trakcie debaty moglibyśmy się dowiedzieć o programach i propozycjach poszczególnych partii politycznych - argumentował Wikiński. Szef kampanii samorządowej Tomasz Kamiński poinformował, że SLD wystąpi jeszcze w czwartek do szefów wszystkich partii i wszystkich sztabów wyborczych z propozycją takiej debaty. - My chcemy rozmawiać o samorządzie. Dosyć już budowania kampanii samorządowej na tragedii smoleńskiej, dosyć dyskusji w kampanii samorządowej o kolejnym wystąpieniu prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, dosyć dyskusji o tym, komu prezes poda rękę, a komu nie poda. Podyskutujmy wreszcie o sprawach, które tak naprawdę dotyczą Polaków w Rzeszowie, Radomiu, Szczecinie. Podyskutujmy o tych bolączkach - mówił Kamiński. Politycy Sojuszu podkreślali, że ich partia jako jedyna nie inwestuje w kampanii wyborczej w drogie billboardy, a stawia na bezpośrednie spotkania z ludźmi. Apelowali do polityków PO, PiS i PSL o to, by "nie chowali się za billboardami, nie bali się ludzi, by stanęli do dyskusji z kandydatami Sojuszu". Kamiński podkreślił też, że SLD na swoich listach w wyborach samorządowych ma najwięcej kobiet z wszystkich partii, bo blisko 40 proc. Jak dodał, na listach sejmikowych Sojuszu jest około 32 proc. kobiet, a na pierwszych miejscach około 30 proc. Nawiązał w ten sposób do czwartkowej publikacji "Gazety Wyborczej", która napisała, iż na listach PO jest 31,4 proc. kobiet, PiS 30 proc., PSL 27,5, a przoduje SLD z 40 proc. udziałem płci pięknej na listach wyborczych. Obecna na konferencji pełnomocniczka wyborcza SLD Katarzyna Olszewska podkreślała, że np. w Krakowie na listach Sojuszu jest 50 proc. kobiet, a w Warszawie - 45 proc. Kamiński zaznaczył, że kandydaci Sojuszu w wyborach samorządowych to też "armia nowego pokolenia, pokolenia 30-latków, ludzi nowej generacji". Jak dodał, najmłodszy kandydat Sojuszu na prezydenta Tarnowa Jakub Kwaśny na 25 lat, ale - jak podkreślił - od czterech lat jest "najaktywniejszym radnym" w Tarnowie. Szef kampanii zwrócił uwagę, że 13 kandydatów SLD w wyborach bezpośrednich na wójtów, burmistrzów, prezydentów miast nie ukończyło 30 lat, a sporą rzeszę stanowią trzydziestokilkulatkowie. W tym kontekście wymienił eurodeputowanego Wojciecha Olejniczaka, który jest kandydatem SLD na prezydenta Warszawy i posła Krzysztofa Matyjaszczyka kandydata tej partii na prezydenta Częstochowy. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
Tańszą żywność zapewnią z kolei takie rozwiązania jak: dopłaty do tony nawozów, a nie do hektara, korytarze eksportowe z Ukrainy i narodowy program retencji. Ważną innowacją, którą chce wprowadzić PSL, jest ponadto wdrożenie nowoczesnej, innowacyjnej technologii przemysłowej do separacji wodoru z gazu koksowniczego.

Opublikowano: 2010-09-27 14:10:34+02:00 · aktualizacja: 2011-08-03 18:41:52+02:00 Dział: Polityka Polityka opublikowano: 2010-09-27 14:10:34+02:00 aktualizacja: 2011-08-03 18:41:52+02:00 fot. PAP/Paweł Kula Po tym jak Bartosz Arłukowicz odmówił startu w wyborach na prezydenta Szczecina szuka innego miasta, w którym mógłby zapisać się do Sojuszu. I z tym krokiem wciąż czeka. Nie wiadomo czy wejdzie do SLD przed wyborami samorządowymi. Dlaczego? Bo pogniewani na niego lokalni działacze nie chcą by przystąpił do partii w Szczecinie. Jak twierdzą politycy SLD Bartosz Arłukowicz początkowo planował zapisać się do ugrupowania w Warszawie i w tym celu rozmawiał z dzielnicowymi radnymi. Nasi informatorzy przekonują, że chciał nawet przekonać lokalnych działaczy by poprali jego kandydaturę na szefa mazowieckich struktur. Ale to nie jedyne miasto, w którym miał starać o zapisanie do struktur Sojuszu. Bo miał dowiadywać się również o miejsce w Płocku i Poznaniu. Jego starania w tym ostatnim mieście wzbudziły nie lada kontrowersje, bo z pretensjami w jego sprawie do Grzegorza Napieralskiego dzwoniła Krystyna Łybacka. Jeśli pozwolisz by Arłukowicz zapisał się u mnie do SLD i zajął jedynkę na liście do Sejmu to czeka Cię bunt działaczy w Poznaniu. My nie chcemy tu spadochroniarzy – miała powiedzieć wyraźnie rozgniewana jeszcze kilkanaście dni temu Grzegorzowi Napieralskiemu Krystyna Łybacka. Inny ważny polityk Sojuszu twierdzi, że na zjeździe Sojuszu w Poznaniu Bartosz Arłukowicz miał powiedzieć, że jeśli przewodniczący Sojuszu nie zgodzi się by wstąpił tam do SLD (chociaż formalnie zależy to tylko od lokalnych struktur a nie szefa Sojuszu), to gwiazda komisji hazardowej zacznie go straszyć, że wspomoże Ruch Poparcia Janusza Palikota. Sam zainteresowany poirytowanym tymi informacji nie chce ich komentować. W przeciwieństwie do swoich kolegów z SLD, którzy bardzo chętnie robią czarny piar Arłukowiczowi. Mówią, że w kuluarowych rozmowach chwali się, iż dostał propozycje zapisania się do SLD od lokalnych działaczy z kilku miast. – Chcą mnie wszędzie - miał kiedyś rzucić podczas prywatnej rozmowy. Powstaje tylko pytanie czy sam o to nie zabiega? Joanna Miziołek Publikacja dostępna na stronie:

A władze SLD dały zielone światło do rozmów na temat lewicowej koalicji, zainicjowanych przez OPZZ. Gorąca sobota w polityce: Szydło na premiera, Kopacz zwraca się do Kaczyńskiego, w PSL bez zmian, SLD przeciw JOW, zmiany w TR - tvp.info Jak dziennikarze “Przeglądu” zapisywali się do różnych partii Większość ugrupowań deklaruje, że liczba osób z partyjną legitymacją tak naprawdę jest sprawą drugorzędną. Liderzy podkreślają, że liczy się jakość, nie ilość. Owszem, dobrze jest pochwalić się przed innymi 100-tysięczną armią zrzeszonych pod jednym sztandarem, ale pożytek z nich bywa niewielki (zysk ze składek jest minimalny), zaś koszty spore, gdyż wiele osób zapisując się do partii, liczy na profity. Postanowiliśmy sprawdzić, czy łatwo dziś zostać członkiem partii politycznej. A przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, czy poza głosowaniem w wyborach obywatele są jeszcze partiom do czegoś potrzebni. Liga Podejrzliwych Rodzin Warszawska centrala Ligi Polskich Rodzin znajduje się przy ulicy Hożej. Jak na złość narodowcom sąsiaduje ona z miejscem, gdzie urodził się Witkacy – postać przez nich wyklęta. Przekraczamy próg centrali. Ze ściany wodzi za nami wzrokiem portret Dmowskiego otoczony różnymi odmianami miecza Chrobrego – symbolu przedwojennej endecji. W biurze uwija się grupa młodych ludzi. Kiedy mówimy, że chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o ruchu rodziny Giertychów, bo myślimy o zapisaniu się do LPR, podchodzi do nas mężczyzna lat około trzydziestu. Nie przedstawia się, nie interesuje go też, kim my jesteśmy, za to z czekistowską pewnością zadaje nam pytanie: “Byliście już w jakimś stowarzyszeniu albo partii?”. “Nie”, odpowiadamy prawie równocześnie. Dwukrotnie jeszcze żąda potwierdzenia, po czym patrząc nam głęboko w oczy, zaczyna snuć polityczne rozważania. Spotkaniu towarzyszy atmosfera podejrzliwości. Reszta patrzy na nas trochę krzywo. Może dlatego, że nasz ubiór znacznie odbiega od stylu obowiązującego przy Hożej. Tu najwyraźniej panuje moda na krótko ścięte włosy, obcisłe dżinsy, koszule wpuszczone w spodnie i – w przypadku chłopców – wyraźnie uformowane mięśnie. Jeden ma na sobie koszulkę LONSDALE, ulubiony strój prawicowej ekstremy z Niemiec i Austrii. Dlaczego? Proszę zakryć dwie pierwsze i dwie ostatnie litery nazwy tej firmy, a powód stanie się jasny. Pytamy o program dla ludzi młodych. Tymczasem nasz rozmówca mówi długo i monotonnie o budownictwie, drogach i podatku liniowym, a nawet ewentualnej współpracy z Samoobroną, ale “wiadomo, że oni zawsze głosują w Sejmie z SLD”. “Jak moglibyśmy się przydać?”, pytamy. No i tu nasz interlokutor traci pewność siebie. “Właściwie to nie jest teraz dobry czas, może dopiero przy okazji referendum europejskiego?”, słyszymy. Mamy wrażenie, że jego cierpliwość się wyczerpuje. Wreszcie na naszą prośbę daje nam statut i dorzuca telefon do radnego LPR, który ma nas dalej poprowadzić. “Przyjdziecie na kilka spotkań, zadadzą wam pytania i może, może…”. Na miejscu nikt nie informuje nas o tym, że aby zostać członkiem LPR, potrzebujemy dwóch osób wprowadzających. Nasz rozmówca zapomina także powiedzieć, że kandydat musi wypełnić deklarację gwarantującą, iż zgadza się z programem partii, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej pytany jest, co robił w przeszłości (np. podczas stanu wojennego), w jakiej organizacji działał do tej pory, jakiego jest wyznania. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jeśli kandydat nie jest zagorzałym przeciwnikiem integracji z UE, nie ma większych szans na zostanie członkiem LPR. Decyzję o przyjęciu podejmuje zarząd krajowy partii. Unia ludzi Wykształconych Idziemy do Unii Wolności. Po chłodnym przyjęciu w LPR mamy nadzieję, że tu przyjmą nas z otwartymi rękami. W końcu UW powinno zależeć na odbudowaniu szeregów, po tym jak sporo działaczy odeszło do Platformy Obywatelskiej. Teoretycznie też nie trzeba wielu zabiegów, aby dostać się do UW – należy jedynie wypełnić deklarację członkowską. Na szóstym piętrze jednego z budynków przy Marszałkowskiej witają nas plakaty odstające od kanonów liberalizmu. Jeden głosi: “Polak. Katolik. Europejczyk. Naturalne”. W biurze partii zastajemy sympatyczną panią, która stara się wszystko nam objaśnić. Dowiadujemy się więc, jak często odbywają się spotkania kół partyjnych i że UW to “partia ludzi wykształconych”. Ale posiadanie wykształcenia i akces do UW mają swoją cenę, i to wyjątkowo wysoką jak na partyjne wymagania – 30 zł wpisowego, potem 10 zł miesięcznie. Legitymacja partyjna po miesiącu, z podpisem sekretarza gratis. Pytamy o program partii, ale słyszymy tylko, “że właściwie to UW stoi na progu zmian w statucie i w programie, więc może lepiej poczekać z tą decyzją o wstąpieniu”. Jedyne zadane nam pytanie to: czy mamy np. samochód. Byłby to nasz niewątpliwy plus, bo zawsze taki darmowy środek lokomocji się przydaje. Teraz z kolei my dociekamy, co jeszcze moglibyśmy zrobić dla organizacji. “No cóż, do wyborów jeszcze daleko”, rozkłada bezradnie ręce nasza rozmówczyni. Kolego Kalinowski, mam problem… Aby zostać członkiem PSL, trzeba zgłosić się do gminnego koła Stronnictwa. Kandydat musi wypełnić deklarację ideową oraz mieć dwie osoby wprowadzające. Działacza bierze się pod lupę, dopiero gdy jest kandydatem na objęcie jakiegoś eksponowanego stanowiska w samorządzie. W jednym z punktów deklaracji członkowskiej trzeba wymienić partie, w których działało się do tej pory. Wcześniejsza aktywność nie jest jednak plusem, bowiem – jak dowiadujemy się w biurze prasowym – PSL ceni sobie wierność poglądów. Dlatego też kandydat musi szczegółowo wytłumaczyć powody przyjścia i odejścia z danej formacji. Po rozmowie telefonicznej idziemy przekonać się na własnej skórze, jak ludowcy traktują sympatyków. Ogromny gmach w samym centrum Warszawy, przy ulicy Grzybowskiej to siedziba tej najmniej popularnej partii w mieście. Kiedy mówimy, że chcemy zapisać się do Stronnictwa, przyjmuje nas około 50-letni pan ściągnięty z biura organizacyjnego. Z uśmiechem zaprasza do osobnego pokoju. Siadamy za stołem przykrytym – jak na partię chłopską przystało – zielonym suknem. Od razu pojawiają się szklaneczki i butelka wody mineralnej. – PSL jest partią centrową, ale z przechyłem na lewo – wyjaśnia w pierwszych słowach. “Mamy 38 posłów (dziś 37 – przyp. red.) i kilku senatorów. W stolicy nie mamy największego poparcia, ale im dalej od Warszawy, tym lepiej”, dodaje, pokazując na mapie rozkład ludowych wpływów. PSL-owiec z zapałem przekonuje nas, że dokonaliśmy słusznego wyboru, choć nie docieka przyczyn naszej sympatii do ludowców. “U nas panuje wspaniała atmosfera. Nie ma tak, jak w innych ugrupowaniach, że jak jesteś zwykłym członkiem, to nie masz kontaktu z liderami. Co jakiś czas odbywają się spotkania działaczy. Można wtedy przysiąść się do prezesa Kalinowskiego czy Marka Sawickiego, naszego barona mazowieckiego, i powiedzieć: Kolego, mam taki a taki problem”, mówi dyrektor. PSL, jak wynika ze słów naszego rozmówcy, to raczej rodzaj wspólnoty: “Można opowiedzieć kolegom o kłopotach, także tych osobistych, zawsze coś się doradzi, pomoże. Ale organizujemy też spotkania z politykami, fachowcami, w ten sposób można poszerzać wiedzę, kształtować światopogląd”. Pytam, czy jako dziewczyna nie będę osamotniona, w końcu PSL słynie z tego, że kobiet działaczek ma jak na lekarstwo. “Nie, na pewno nie będzie z tym problemu. Jest u nas parę dziewczyn, a Marek Sawicki to nawet zawsze się mnie pyta, jak to robię, że u mnie tyle ładnych kobiet w organizacji”, żartuje. Jako jedyny z rozmawiających z nami działaczy zainteresował się, kim jesteśmy i co robimy. “Archeolog?”, nie kryje zdziwienia. “Takiego jeszcze u siebie nie miałem!”. Po ojcowsku zatroskał się na wieść, że – jak powiedzieliśmy – jesteśmy bezrobotni. “Teraz o pracę trudno, ale nic się nie martwcie, na pewno się uda coś znaleźć. Może w ubezpieczeniach?”, pyta. Radzi nam również, do jakiego koła powinniśmy się zapisać: “Najlepiej, jak się zgłosicie do Józka na Mokotów. To bardzo fajny facet, a koło jest prężne. Spodoba wam się” – łapie za telefon komórkowy i zapowiada koledze nasze przyjście, przy okazji od razu wystawiając nam dobre referencje. Nasz rozmówca nie spogląda nerwowo na zegarek, szukając pretekstu, aby nas odesłać dalej. Poświęca nam ponad pół godziny, nie zważając, że za drzwiami czekają na niego petenci. Na koniec dostajemy do poczytania statut i nasz rozmówca serdecznie ściska nam dłonie życząc: “Do szybkiego zobaczenia”. SLD – pół roku na dystans Dwie osoby wprowadzające, podpisanie deklaracji ideowej mówiącej, że zgadzamy się z programem SLD, oraz podanie najważniejszych informacji o sobie – oto główne wymogi stawiane kandydatom na członków SLD. Według nowego statutu kandydat będzie musiał poddać się wyjątkowej wśród organizacji politycznych, bo aż półrocznej karencji, czyli okresowi próbnemu. Do SLD mało osób trafia z ulicy. Tak naprawdę większość polecają starzy działacze. Dominują koła rodzinne (do których np. ojciec wprowadza syna czy córkę) środowiskowe i branżowe. Dzwonimy do głównej siedziby Sojuszu przy ulicy Rozbrat w Warszawie. Pani, która odbiera telefon, odsyła nas do lokalnego koła. Ale ostrzega, że będzie ciężko, jeśli nie mamy poparcia dwóch działaczy będących w SLD od co najmniej roku. “No, może wystarczy jedna osoba, jeśli wystawi nam naprawdę dobre referencje”, słyszymy. Kiedy mówimy, że nie mamy nawet jednej znajomej duszy w Sojuszu, pani pociesza i radzi, żebyśmy poszli do lokalnego biura, pogadali z działaczami, popracowali, dali się poznać. Wtedy na pewno ktoś zechce nas rekomendować. Pytamy, czy będą nas wypytywać o naszą wcześniejszą działalność polityczną. Okazuje się, że nie jest to przeszkodą, ale “lepiej jest nie skakać od Sasa do lasa”. Dlatego jeśli działaliśmy np. w AWS czy innej prawicowej organizacji, nie powinniśmy być zdziwieni, że nas odrzucą. “Chcemy oczyścić partię z ludzi, którym chodzi tylko o karierę, a nie działanie na rzecz społeczeństwa. Takie partyjne skakanie budzi podejrzenie o karierowiczostwo. No, chyba że chodzi o przejście z UP, PPS czy UW. Takich osób mamy więcej, bo zrozumiały, że tracą czas, angażując się w coś, co nie ma widoków na przyszłość”, przekonuje. PiS – im lepsze notowania, tym trudniej Wejście do głównej siedziby Prawa i Sprawiedliwości wiedzie przez mało estetyczny parking. Budynek – jak większość nowoczesnych budowli – ascetyczny i mało przytulny. Wchodzimy do długiego, pomalowanego na biało korytarza. W środku biegają młodzi ludzie. Obowiązują garnitury. Przez chwilę zaskoczeni obecnością obcych mierzą nas wzrokiem. Wreszcie jeden z chłopców uśmiecha się do nas i pyta, w czym może pomóc. Kiedy mówimy, że chcemy się zapisać do PiS, prowadzi nas do drobnej blondynki. “Tu nie ma z kim porozmawiać na temat warunków przyjęcia do PiS”, zastrzega siedząca za komputerem. Nie dajemy za wygraną i prosimy o statut i program partii. Dziewczyna z nieszczęśliwa miną znika na parę minut, wreszcie przynosi 64-stronicową książeczkę. Na pytanie, co mamy dalej zrobić, dostajemy w końcu telefon do lidera bielańskiego koła i z wyraźną ulgą mówią nam do widzenia. Nieoficjalnie dowiadujemy się, że nie jest łatwo zapisać się do PiS. Tym trudniej, im wyższe są notowania partii braci Kaczyńskich. Ugrupowanie stara się własnymi kanałami sprawdzić kandydata, zbadać jego przeszłość i teraźniejszość. Na decyzję o przyjęciu trzeba czekać nawet dwa tygodnie. PiS – obok LPR – uchodzi za partię niezwykle hermetyczną. Przed wyborami 2001 r. kandydaci na członków partii musieli podać, czy byli karani (jeśli tak, to za co), czy należeli do oficjalnych organizacji PRL-owskich ( chodziło o ORMO, MSW), przedstawić szczegółowo stan majątkowy i wymienić pełnione wcześniej funkcje (oraz to, czy zakończyły się sukcesem czy porażką). PO – bieganie w kółko W przypadku PO czuć powiew XXI w. Na internetowych stronach Platformy czytamy, że deklaracje przystąpienia do partii można wysłać pocztą elektroniczną bez konieczności fatygowania się osobiście. Dokument wysyłamy, ale przez kilka dni nic się nie dzieje. Postanawiamy więc wybrać drogę tradycyjną. Idziemy do siedziby głównej partii. Wejście niczym do sekretnego klubu wtajemniczonych. Nie ma żadnej tablicy informacyjnej, nie ma emblematów partyjnych. W recepcji siedzi młody człowiek z długimi włosami związanymi w kucyk, z błyskiem w oku wpatrzony w ekran monitora. Od razu podoba się nam to zaangażowanie. “Chcecie się zapisać? Nie, to nie u nas. Musicie iść do zarządu mazowieckiego, tam was skierują do właściwego koła”, kręci głową. Poproszony o program wyciąga kolorową broszurkę. Na pierwszej stronie zdjęcie Macieja Płażyńskiego. “To stare broszury, w nowych już go nie będzie”, wyjaśnia z uśmiechem. Wychodząc, zerkamy na ekran monitora, sprawdzając, co tak bardzo wciągnęło młodego platformersa. Niestety, to tylko gra komputerowa. Ponieważ na internetowych stronach PO przekonują, że swój akces można zgłosić w każdym biurze poselskim, idziemy do biura jednego z parlamentarzystów. W przestronnym mieszkaniu w pięknej starej kamienicy cisza i spokój. Nie ma posła, nie ma więc interesantów. Miła sekretarka (asystentka) stara się jednak nam pomóc. “Musicie iść do głównej siedziby. To nie jest najlepszy czas na zapisanie się. Największy ruch jest przed wyborami. Teraz nawet nie bardzo jest co robić”, wyjaśnia. Pytam, czy fakt, że zapisałam się kiedyś do lewicowej młodzieżówki, nie przeszkodzi mi w zapisaniu się do PO. “Szczerze mówiąc, nadmiar szczerości nie zawsze jest dobry”, radzi życzliwie, zniżając głos. Samoobrona Samoobrona jest partią wyjątkową z co najmniej kilku powodów. Nas najbardziej zaintrygowało, że nie wymaga od osób chcących się do niej zapisać zbytniej wierności. Otóż możliwa jest nawet przynależność do innych partii, organizacji związkowych czy społecznych. Członkostwo w Samoobronie uzyskuje się przez złożenie deklaracji. Aspirując do Samoobrony – jak zapewniają nas w warszawskiej centrali, przyszłej partii władzy – musimy zagwarantować na piśmie, że “będziemy szanować znaki i barwy organizacyjne”, “upowszechniać program Partii”, “zjednywać nowych członków i sympatyków” oraz “strzec jedności organizacyjnej”. Podpisaną deklarację muszą zaakceptować przewodniczący powiatu i województwa oraz wyznaczona osoba z prezydium partii. W kwestionariuszu musimy też podać znajomość języków obcych, wykształcenie i “kwalifikacje dodatkowe” – tu każdy chwali się, czym może. Musimy też przyznać się do naszej wcześniejszej aktywności politycznej, ale flirt z PZPR nie powinien nam zaszkodzić. Zabieramy kwestionariusze i statut. Obiecujemy, że nad członkostwem w Samoobronie jeszcze się zastanowimy. I w nieprzystępnej LPR, i w uśmiechniętej Unii Wolności towarzyszyło nam uczucie, że trochę zawadzamy i nie za bardzo wiadomo, co z nami zrobić. Aby zapisać się do PiS czy PO, trzeba mieć dużo samozaparcia, by nie dać się zbyć. A szeregowy działacz tak naprawdę zaczyna się liczyć dopiero przed wyborami, kiedy potrzebni są ludzie do rozlepiania plakatów, organizowania spotkań i przekonywania niezdecydowanych. Kandydata na członka zazwyczaj nie sprawdza się zbyt wnikliwie. Zwłaszcza że ustawa o ochronie danych osobowych zabrania żądać od niego zaświadczenia o niekaralności. Większość partii wymaga jedynie znalezienia osób wprowadzających. Ale tak naprawdę wymóg ten jest fikcją. Często jeden z działaczy, nawet nie znając kandydata, zostaje osobą wprowadzającą. Kandydat zazwyczaj też powinien przyjść na kilka spotkań danego koła, zanim zostanie członkiem partii. Podobne wpisy
Po upłynięciu tego okresu należy opłacać składkę w wysokości 20 zł co miesiąc do dziesiątego dnia każdego miesiąca. Zachęcamy ustawienia stałego zlecenia, by nie musieć o tym pamiętać. Składki należy wpłacać na konto okręgu, do którego się zapisałeś/aś (lista okręgów wraz z numerami kont dostępna jest tutaj).
Odpowiedzi Można od 15-25 lat dołączyć do młodzieżówek, są darmowe. Jeśli interesuje Cię jakaś polska partia polityczna możesz sprawdzić czy istnieje część młodzieżowa. Informacje jak się zapisać można znaleźć na stronie konkretnej partii. Swoją własną partię możesz założyć dopiero kiedy będziesz pełnoletni. A są może w Polsce jakieś szkoły polityczne, gdzie można się poduczyć itd? Jeśli chodzi o szkoły średnie to nie, ale na studiach można wybrać politologię Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
. 362 147 161 427 483 211 382 236

jak zapisać się do partii sld