David J. Whitcomb nie spodziewał się tego, co znajdzie w nowej nieruchomości. W grudniu 2020 roku mężczyzna kupił stary dom, który miał być przeznaczony na siedzibę dla jego firmy. Kiedy przyjaciel właściciela budynku wymieniał w jednym z pomieszczeń żarówkę, zauważył coś dziwnego na suficie. Okazało się, że na trzecim
Żyjemy na cmentarzach, na przedmiotach, które mówią o naszej przeszłości. O wartości skarbu świadczy powiązana z nim historia, tło i kontekst. A i tak w sytuacjach ekstremalnych najcenniejszym przedmiotem, obok jedzenia, okażą się zwykłe majtki - mówi Joanna Lamparska, autorka książki „Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów”.Czym były skarby hitlerowców? W powszechnym mniemaniu przewija się złoto zrabowane więźniom obozów koncentracyjnych, dokumenty, dzieła tym wszystkim, co zostało zrabowane przed i w czasie II wojny światowej podbitym narodom, w tym ludności żydowskiej. Mówimy o prywatnych rzeczach, ale przede wszystkim o gigantycznych kolekcjach muzealnych, wyposażeniu kościołów, w tym dzwonach, które Niemcy na potęgę kradli. Ja lubię mówić, że skarby hitlerowskie to materialne ofiary wojny. Po prostu. Temat ten poruszał znany film z Mattem Damonem, George’em Clooneyem pod polskim tytułem „Obrońcy skarbów”. Angielski tytuł brzmiał „Monuments men” i nawiązywał do istniejącej alianckiej jednostki tropiącej zrabowane przez Niemców skarby. Swoją drogą szef „Monuments men” był w Polsce z tajną misją w sprawie pewnego skarbu. No, ale to zupełnie inna historia. W Polsce też mieliśmy podobne grupy. Zaraz po II wojnie światowej w teren ruszyli muzealnicy i historycy sztuki. Objeżdżali miejsca w Polsce, również tereny, które należały wcześniej do Niemiec, tak jak chociażby Dolny Śląsk, i tropili ukryte zabytki. Ich zadaniem było po prostu przywrócić je muzeom. Swoją drogą, kiedy dziś patrzę na to, jak muzealnicy np. we Lwowie, w Kijowie przenoszą dzieła sztuki do schronów, do podziemi, jak zabezpieczają posągi workami z piaskiem, mam poczucie potwornego deja vu. Warto zaznaczyć, że każdy kraj ma swoje procedury zabezpieczania zbiorów w czasie różnego rodzaju zagrożeń, w tym wojny. Mam wrażenie, że dla wielu osób określenie skarb oznacza coś, co jest „do wzięcia”, pomijając oczywiście ekonomiczną definicję. Taki tzw. garniec ze złotymi monetami, który po odnalezieniu będzie można spieniężyć i się wzbogacić. Słyszymy np. historie o poszukiwaniach zatopionych galeonów hiszpańskich przez zawodowe grupy poszukiwaczy. Natomiast mówimy o rzeczach, które są dobrem posiada swoją definicję archeologiczną. Ona jest bardzo konkretna. Natomiast ja w „Ostatnim świadku” chciałam tę definicję poniekąd rozszerzyć. Objąć nią nie tylko przedmioty materialne, złożone gdzieś w sekretnym miejscu. Skarb jest niemal zawsze związany z sytuacją zagrożenia, z wojną, ze strachem, z ucieczką. Bo wtedy chowamy rzeczy dla nas cenne, prawda? Zabezpieczamy tak, żeby nikt tego nie znalazł. Zatem skarby to wiedza o tym, gdzie coś zostało ukryte, ale także wiedza o ludziach, którzy cenne przedmioty ukrywali. Ale to również nasze marzenia o tym, że kiedyś cenny skarb odkryjemy, co pan słusznie zauważył. Mnóstwo ludzi żyje myślą, przeświadczeniem, że wiedzą, gdzie jest np. Bursztynowa Komnata. Mało tego, nadzieja na przeżycie wielkiej przygody ze skarbem jest o wiele lepsza niż samo rozpoczęcie poszukiwań. Ukułam wręcz teorię, że bardzo wielu poszukiwaczy byłoby nieszczęśliwych, gdyby te wielkie, mityczne skarby zostały odkryte. Natomiast same skarby drugiej wojny możemy podzielić na dwa rodzaje - najpierw to skarby grabione przez państwo w sposób instytucjonalny, czyli chociażby wywiezienie z Krakowa ołtarza Wita Stwosza lub wywiezienie z Sieniawy tzw. wielkiej trójki - „Portretu młodzieńca”, „Damy z łasiczką” i „Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem”. To oczywiście grabienie kolekcji muzealnych, ograbianie banków, przejmowanie ich aktywów. Kradzieżą instytucjonalną było również ograbianie ofiar obozów koncentracyjnych. W ramach takiego państwowego rabunku penalizowane było, jako niezgodne z prawem Hitlera, przywłaszczanie sobie nawet drobnego fragmentu rabowanych dóbr, np. przez strażników obozowych. A drugi rodzaj wojennych skarbów?Nazywam je rodzinnymi skarbczykami. Każdy człowiek na świecie takie ma. Np. polskie rodziny szlacheckie, wiedząc, że nadchodzą Niemcy czy Rosjanie, po prostu ukrywali swoje cenne, bliskie im przedmioty, najczęściej zakopując w parkach, piwnicach. Tak samo działo się np. na Dolnym Śląsku, kiedy niemieckie rodziny, gdy nadchodziła Armia Czerwona, zdały sobie sprawę, że wojna jest przegrana. Przedmioty zakopywano, zamurowywano - wspomina pani o tym w książce. Tak, ukrywano w ścianach, w podłodze, pod dachem. Raz w życiu widziałam pewną metodę ukrycia skarbu - mieszkańcy jednego z domów wynieśli wannę, wymościli ją futrem, włożyli tam rzeczy, które byłych dla nich najcenniejsze. Następnie zasłonili ją plandeką, zasmołowali i zakopali w ogrodzie, zapewne jesienią 1944 r., kiedy ziemia nie była jeszcze na tyle zmrożona, twarda i można było tak wielką dziurę wykopać. Dzisiaj, po tylu latach od wojny, znajduje się przede wszystkim takie właśnie domowe skarbczyki. Odkrywane są czasem przez przypadek, „wychodzą” przy badaniach archeologicznych, przy budowach autostrad itp. Żyjemy właściwie na cmentarzach, na przedmiotach, które mówią o naszej przeszłości. Pisze pani w książce, że powojenną Polskę ogarnęła gorączka poszukiwań skarbów. Polacy chcieli je wszystkie znaleźć, np. na Śląsku, na - jak to się wtedy mówiło - Ziemiach Odzyskanych. Poszukiwań na wielką skalę nie zorganizowały tylko placówki muzealne? Jeżeli pan spojrzy na notatki prasowe, to od pierwszych dni powojennych, w 1945 roku pojawiają się od razu te informacje o znaleziskach. I one zaczynają krążyć - ludzie chcą szukać, ktoś gdzieś słyszał o złocie... Część tych wieści się potwierdzała. A dlaczego? Dolny Śląsk jest wyjątkowy pod tym względem. Pod koniec wojny Guenter Grundmann, konserwator zabytków z tej części ówczesnej III Rzeszy, dostał zadanie zabezpieczenia kolekcji muzealnych. Lokalnych, ale też przyjeżdżały tu również eksponaty z Berlina. I on musiał te setki obrazów, mebli, organów, wyposażenie kościołów gdzieś rozlokować. Wysyłał je na prowincję, to do pałaców, do zamków, do prywatnych dworów, rezydencji, do szkół. Pałaców było na Dolnym Śląsku wówczas ponad 1500. I kiedy weszła tu Armia Czerwona, to te wspaniałe meble, obrazy itd. tutaj były. A za pierwszoliniowymi jednostkami szły tzw. brygady trofiejne, z historykami sztuki. I sowieci te skarby rabowali instytucjonalnie, np. na Dolnym Śląsku zagarnęli między innymi „Stańczyka” Matejki, którego nam oddali jako dar braterski Związku Radzieckiego dla Polski. To był pierwszy etap. Wkrótce nadciągnęli polscy osadnicy. Oni, robiąc remonty w poniemieckich domach, zaczynali się na skarby natykać. Potem szukali w lasach, ogrodach, np. nakłuwając ziemię szpikulcami. No i trafiali. Znajdowali bieliznę, sukienki w słoikach, banknoty. I Dolny Śląsk zaczął się ludziom ze skarbami kojarzyć. I wszystkie inne poniemieckie terytoria zresztą funkcjonują w świadomości jako eldorado. Mieliśmy sytuację bardzo podobną do tego, co teraz się dzieje. Proszę spojrzeć, ci biedni ludzie, którzy przyjeżdżają do nas z Ukrainy, uciekając przed wojną, czego potrzebują przede wszystkim? Bielizny, ubrań, podstawowych rzeczy. Dla osadników polskich na Ziemiach Odzyskanych majtki były bardzo cennym towarem. Notowano wówczas mnóstwo kradzieży bielizny, pościeli. Złotem tych pierwszych powojennych dni były też maszyny do pisania. Niemcy funkcjonowali w skomplikowanej strukturze biurokratycznej. Maszyn mieli mnóstwo, a polscy urzędnicy potrzebowali ich niezmiernie wówczas, żeby tworzyć nowe dokumenty. Papieru też nie było i dlatego polskie władze wykorzystywały niemieckie druki. Zgadza się. Ale jest jeszcze kolejna rzecz. Na terenie Polski zaczęła działać, właściwie ponad prawem, Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Ona miała takie same możliwości jak radzieckie CzeKa, z jednym wyjątkiem - nie mogła wykonywać wyroków śmierci na miejscu. Zdarzało się, że ktoś poszedł na rynek handlować spodniami znalezionymi w niemieckim domu. To jeśli go złapali, to groziła mu kara 6 lat obozu pracy. Działało również Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych, które miało zabezpieczać mienie przemysłowe, pofabryczne, ale śledziło też tych, którzy znajdowali prywatne skarby. Zatem z jednej strony odbywało się instytucjonalne odzyskiwanie skarbów, z drugiej były też odkrycia, nazwijmy je, prywatne. A wiemy, że odbywał się na Ziemiach Odzyskanych tzw. szaber, niekiedy bardzo zorganizowany. Ludzie są ludźmi. W tamtych czasach, w instytucjach nie służyły osoby o przeszłości kryształowej. Wielu dla siebie coś „przytulało”. Piszę o sprawie niemieckiej rodziny Baumgartenów, bogatych, niemieckich przemysłowców. Oni, uciekając, wszyli sobie do płaszczy kilkanaście tysięcy dolarów. I zostali aresztowani przez kogoś z miejscowych. Zawiezieni do sołtysa, który wezwał komendanta milicji. Po rodzinie Baumgartenów nie ma śladu, do dzisiaj. To są straszne, bardzo skomplikowane historie. Ten sam sołtys jest zamieszany w jeszcze inną sprawę. Niemcy wskazali mu grobowiec, wielkie mauzoleum, do którego Niemcy pod koniec wojny znosili swoje najcenniejsze przedmioty. I znów to nie były sztaby ze złotem, a raczej futra, bielizna, zastawa kuchenna. Skarb z mauzoleum się dzisiaj szuka skarbów? Trzeba być pewnie trochę detektywem, ale też i mieć dobrą kondycję, by wytrzymać pracę w terenie. Archiwa są w tym kontekście najważniejsze. To właśnie w nich można znaleźć najwięcej tego, co można nazwać skarbem. Mamy dziś bardzo dużo nowych dokumentów, nowych opracowań, zahaczających coraz bardziej o wczesne lata PRL. Są zeznania, relacje ludzi, wspomnienia, pamiętniki. Dopiero po takiej lekturze można iść w teren. Oczywiście, wskazówek są w stanie dostarczyć świadkowie, ci, którzy jeszcze żyją. Tyle że to ryzykowne. Zamiast skarbu wpadka?Tak. Moi koledzy eksploratorzy rozmawiali kilka lat z mieszkańcami jednej z wsi. Chodziło o zatopiony czołg. On miał znajdować się w bagnie niedaleko miejscowości i wielu jej mieszkańców przysięgało, że oni jeszcze ten czołg widzieli, nawet chodzili po nim, każdy opisywał jego wygląd. To jak zbiorowa pamięć. Mityczny czołg w bagnie…Ci moi koledzy zgromadzili fundusze, wydzierżawili działkę, gdzie ów pojazd miał się znajdować, i rozpoczęli ciężką pracę. Oczywiście żadnego czołgu tam nie było. Trafili na złomowisko - jakieś druty, kawałki starych maszyn. W Konopielce jest fragment opowiadający o zakopanym złotym koniu. Wszyscy w tego konia wierzą, no ale nikt go nie będzie kopał, żeby broń Boże się nie rozczarować. Badacze często stawiają czoła takiemu rozczarowaniu, ale trzeba podkreślić, że w badaniu historii nie chodzi o wyszarpanie czegoś ziemi, tylko pokazanie pewnego kontekstu - archeologicznego, historycznego. Podam przykład, pracownicy Parku Narodowego Gór Stołowych odnaleźli związaną z Górami Stołowymi historię o samolocie, który rozbił się na terenie dzisiejszego parku. Po nitce do kłębka dotarli do informacji o pilocie tej maszyny, do zdjęć z jego pogrzebu. Ustalili jego trasę i to, kto szczątki tego samolotu po prostu wywiózł. Na tym polega się tło, opowieści powiązane z przedmiotem? To jest właśnie najciekawsze! Podam przykład - miałam w rękach orła ze skarbu średzkiego. Skarb tysiąclecia, największy, jaki mamy w Polsce. No i co? Obraca pan w rękach ten kawałek złota z kamieniem, bardzo piękny zresztą… Ale jaka historia za nim jest związana! A bez kontekstów byłby to tylko przedmiot, który ktoś mniej obeznany, może z innego kraju, po prostu by przetopił i sprzedał. Skarbom poświęciła pani większość swoich książek. Skąd to zainteresowanie tajemnicami przeszłości? Może fascynacja z dzieciństwa? Każdy czuł dreszczyk emocji, próbując odgadnąć, co się kryje gdzieś w ciemnym pomieszczeniu, w starej szafie, na strychu…Właśnie tak. Będąc dzieckiem, zdarzało mi się specjalnie udawać chorą. Mama miała miękkie serce i pozwalała mi zostawać w domu, nie iść do szkoły. Rodzice szli do pracy, babcia, która także u nas mieszkała, szła na zakupy i wtedy hulaj dusza! Po szafach można było szukać do woli. Odkrywałam, proszę pana, dokumenty, np. po moim dziadku, który był ze Lwowa; znalazłam niesamowite listy mojego wujka, brata mojej babci, który był w Armii Krajowej, a po wojnie uciekł do Buenos Aires. I on w jednym z tych listów ostrzegł babcię, żeby nie pisała do niego, bo to grozi śmiercią. To wszystko było bardzo tajemnicze, w domu nie mówiło się o takich rzeczach. Swoje zrobił sam Dolny Śląsk, stare, poniemieckie domy, w których było mnóstwo przedmiotów, o których jako nowi mieszkańcy nie mieliśmy pojęcia, nikt nie wiedział, do czego one są. To wszystko bardzo pobudzało moją wyobraźnię. Wsiąkłam po prostu w historię i skarby. Skoro wspomniała pani o Bursztynowej Komnacie, jednym z największych, nieuchwytnych skarbów, to ja zapytam, gdzie ona jest? Dwa lata temu Tomasz Stachura, trójmiejski nurek, poszukiwacz wraków, wraz z ekipą Baltictechu odnalazł wrak statku Karlsruhe. Były przypuszczenia, może nieco żartobliwe, że to miejsce jej spoczynku. Tomasz Stachura to jest absolutny fenomen. Jest fachowcem, świetnie opowiada - ma wszelkie cechy Indiany Jonesa. Wraz z nurkami Baltictechu dokonali megaodkrycia. W polskiej skali takiego nie było od kilkudziesięciu lat. Swoją drogą wbrew pozorom to osiągnięcie przechodzi bez echa. To jest to, o czym mówiłam wcześniej - jest jakaś idea skarbu, czegoś, czego nie możemy dotknąć, zobaczyć, za czym wszyscy gonią, ta dziwna zależność dotycząca marzeń o skarbach. A tu jest konkret archeologiczny - wrak, cała powiązana z nim opowieść. Ludzie nie chcą się tym fascynować, oprócz oczywiście tych prawdziwych entuzjastów. Natomiast myślę, że Bursztynowej Komnaty we wraku nie ma. Spłonęła w Królewcu w 1945 r.?Tak, została zniszczona w trakcie bombardowania. Co ciekawe, w książce poruszam wątek filmu pt. „Ostatni świadek”, który został nakręcony w 1969 roku. Ma dokładnie taki sam tytuł jak moja książka. Główną rolę gra Stanisław Mikulski. Film opowiada historię ukrycia przez SS skarbów w kamieniołomie na terenie Polski. Esesmani wracają po latach, żeby ten skarb odzyskać. Proszę sobie wyobrazić, że scenariusz do tego filmu napisał pewien komunistyczny pisarz do spółki z żołnierzem podziemia niepodległościowego. Ten ostatni siedział w więzieniu, tym samym, w którymi osadzony był Erich Koch [ostatni nazistowski nadzorca Prus Wschodnich, niemiecki zbrodniarz wojenny - red.], który miał mieć informacje o losie Bursztynowej Komnaty. Jakim cudem władze komunistyczne pozwoliły na współautorstwo scenariusza komuś, kto z miejsca był dla nich podejrzany? Pytanie teraz, czy historia Kocha, Bursztynowej Komnaty jednego ze scenarzystów w jakiś sposób nie zafascynowała? Albo czy film nie był po prostu rodzajem prowokacji służb? Żeby ludzie o skarbach wciąż opowiadali albo żeby wskazywali jeszcze Niemców, którzy w Polsce zostali i mogli jakąś pracę dywersyjną prowadzić... Ciekawy jest wątek gdańskich obrazów...Od dłuższego czasu jestem w kontakcie z człowiekiem, który w latach 80. XX wieku kupował obrazy od pewnego handlarza sztuką z Górnego Śląska. Te obrazy były sprzedawane z garażu. Ich nowy właściciel zauważył, że miały z tyłu pieczątkę gdańskiego gestapo. Ponieważ były to obrazy modernistów i ekspresjonistów, usiłował zainteresować tym kilku muzealników. Bez skutku. Oczywiście biorę pod uwagę, że te obrazy wymagają dokładnej ekspertyzy, mogą być znakomitymi kopiami, podróbkami, ale warto się nimi zająć. Robią ogromne wrażenie. Chcę prześledzić ich losy i być może ktoś z Czytelników mógłby cokolwiek w tym temacie podpowiedzieć... Joanna Lamparska - z wykształcenia jest filologiem klasycznym i archeologiem sądowym, bierze udział w akcjach eksploracyjnych. Szuka ukrytych skarbów, pisze o nich książki, podróżuje daleko i blisko. Śledzi tajemnice Dolnego Śląska, zbiera informacje o zaginionych w czasie II wojny światowej zabytkach i dokumentach. Napisała kilkanaście książek, w tym wiele „przewodników innych niż wszystkie”, w których w pełen fantazji sposób prowadzi Czytelników przez niezwykłe historie zamków, pałaców i podziemi. Od 2012 roku jest dyrektorem Dolnośląskiego Festiwalu Tajemnic w zamku Książ, który również ofertyMateriały promocyjne partneraCzęsto jest to jedyne źródło ogrzewania w domu. Takie urządzenia znajdują się przecież w wielu polskich kamienicach czy domach oddalonych od sieci ciepłowniczej na wsiach. Starych pieców w Polsce jest z pewnością dużo, pokazują to choćby dane CEEB, które mówią, że pieców wszystkich mamy 678 273, a kuchni kolejne 809 028.W Polsce ubywa ruder, ale wciąż co piąte mieszkanie pamięta czasy II RP, lub nawet zaborów. Czy mieszkający w tych domach ludzie mogą się czuć bezpiecznie? W Głównym Urzędzie Nadzoru Budowlanego (GUNB) "Gazeta Wyborcza" dowiedziała się, że tylko w 2012 r. inspektorzy budowlani wydali nakazy rozbiórki 467 budynków mieszkalnych z powodu "niewłaściwego utrzymania obiektu", czyli zaniedbań chodzi o stan techniczny i wyposażenie naszych mieszkań, to w ciągu ostatnich dwóch dekad odnotowaliśmy ogromny postęp. Niektórzy ludzie uwielbiają nietypowe projekty wnętrz i cieszą się, gdy uda im się zaskoczyć nimi gości. Inni mają bardziej praktyczną naturę i nie pomyśleliby nawet o pewnych elementach wystroju, dopóki nie wprowadzą się do nowego domu i nie znajdą w nim rzeczy pozostawionych przez poprzednich właścicieli. Wszyscy różnimy się od siebie, ale dzięki przedmiotom, którymi
Stare maszyny do pisania, fotografie i dokumenty pamiętające czasy przesiedleń, ręcznie haftowane obrusy i drewniane zabawki to główni bohaterowie wystawy wieńczącej projekt Historia pokoleń. 13 października odbyło się uroczyste zakończenie projektu Historia Pokoleń we wsi Drzecin koło Słubic. To ostatnie oficjalne spotkanie z mieszkańcami Drzecina miało niezwykle bogatą oprawę. Należała do niej przede wszystkim wystawa zbioru pamiątek rodzinnych – dokumentów i starych fotografii, starych narzędzi gospodarskich i domowych, starych książek, ręcznie tkanych starych tekstyliów. Oprócz imponującej wystawy zabytków-pamiątek znalazł się także stół z obfitym poczęstunkiem, ciasta i kanapki ’’własnej roboty’’ czyli wykonane przez sympatyczne panie, mieszkanki Drzecina, które od początku były zaangażowane w działania projektowe. O zaczęli pojawiać się pierwsi goście! Miłą niespodzianką były odwiedziny osób ze Słubic – ludzie działający w urzędach związanych z kulturą. Można było odczuć dowartościowanie i szacunek dla wiejskiej działalności kulturalnej i aktywności w tej dziedzinie. W pewnym momencie dotarli na wystawę goście z Zielonej Góry – wyglądali na zaskoczonych wysokim poziomem wiejskiej imprezy kulturalnej – i nic dziwnego – wszystko było naprawdę super. Ale, najważniejsze – dopisali goście – gospodarze uroczystości! Bardzo licznie pojawili się mieszkańcy wsi Drzecin, a nawet osoby ze wsi sąsiednich. Spełnił się tez najważniejszy, można powiedzieć, integracyjny aspekt projektu Historia Pokoleń – gospodarze-mieszkańcy byli w wieku od małego dziecka do wieku dostojnego, dojrzałego – odbywał się żywy, spontaniczny przepływ informacji, wspólne rozmowy i zabawa. Wspólnotowa, przyjazna atmosfera zaowocowała wywołaniem inscenizacji przedstawienia kukiełkowego w wykonaniu uroczej sześciolatki! Podziw, wręcz zachwyt dla dziewczynki oddały gorące brawa zgromadzonej publiczności. Słyszało się nawet głosy o kontynuacji warsztatów kukiełkowych dla dzieci. Podsumowując całość projektu i jego uroczyste zakończenie- cel w znacznym stopniu został osiągnięty. Zaktywizowana została spora grupa mieszkańców Drzecina, łącznie z młodym pokoleniem. Rozbudzona została wola kontynuacji zbierania wspomnień i pamiątek dla młodych ludzi. Wyrażono gorące pragnienie zachowania wystawy (może nawet na stałe) na dłuższy czas – żeby zobaczyli ją mieszkańcy z innych wsi, dzieci i młodzież szkolna – można tu mówić o identyfikacji z ideą projektu. W ciągu najbliższego tygodnia przewidziane są odwiedziny młodzieży szkolnej ze Słubic i pozostawienie wystawy do oglądania.
39 komentarzy. Polubienia: 258,Komentarze: 39.Film użytkownika Gadka szmatka (@tavvka) na TikToku: „jakie skarby znajdujecie w starych domach?🙈 #starocie #obrus #prl #perelki”.Manke, honobo, everyday, funny, loop - arachang.
21 listopada 2016 Dokumenty, butelki, czapka z getta… Miłośnicy historii Otwocka zaprezentują przedmioty znalezione w ruinach przedwojennych budynków. Otwock to podwarszawskie uzdrowisko z charakterystyczną, drewnianą zabudową. W 1939 r. w miasteczku mieszkało około 14 tys. Żydów, a miejscowe sanatoria i pensjonaty przyciągały tysiące kuracjuszy. Drewniane wille – potocznie zwane „świdermajerami” – stopniowo znikają z krajobrazu Otwocka. Niektóre rozpadają się w wyniku braku konserwacji, inne ustępują miejsca nowym budynkom. Czasem na strychach czy w ruinach domów można znaleźć przedmioty, pozostawione przez dawnych mieszkańców. Kolekcję takich „skarbów” będzie można obejrzeć w sobotę, 26 listopada 2016 r. o godz. w bibliotece w Warszawie-Miedzeszynie przy ul. Agrestowej 1. Wśród licznych artefaktów znajdą się także judaika. – Zaprezentujemy około dwudziestu dokumentów związanych z żydowskimi mieszkańcami Otwocka, kartkę pocztową do rabina Lejnera i kartkę z życzeniami na żydowski Nowy Rok – mówi Tomasz Brzostek z Fundacji Ochrony Dziedzictwa Kulturowego – Pokazane zostaną też czapka i spodnie, pochodzące najprawdopodobniej z getta. Spotkanie Skarby Letniska organizują: portal Biblioteka Publiczna Warszawy Dzielnicy Wawer oraz Fundacja Ochrony Dziedzictwa Kulturowego. Wstęp wolny. Autor: Krzysztof Bielawski Źródło: materiały informacyjne organizatorów . 121 99 131 386 332 364 344 264